czwartek, 6 stycznia 2022
OFIARA BARANKA
OFIARA BARANKA
Byłem wtedy kapitanem u amerykańskiego armatora Seaboard i pływałem między Ameryką a Afryką.
Wreszcie nasza African Camellia doczłapała się do Casablanki. To już było bardzo blisko do Europy, prawie jak w domu. I tak się tu zawsze czułem. Zwłaszcza wtedy, kiedy Berberyjki tańczyły w tutejszych knajpach taniec brzucha. Szkoda, że Polakom zabroniono akurat wyjścia do miasta…
No, ale w tych krajach bakszysz zawsze czynił cuda. Udało mi się więc załatwić przepustkę i ruszyłem w miasto, tak jak za dawnych dobrych lat. Dom Marynarza dobudował sobie piętro i - jak niegdyś - różnokolorowa marynarska zgraja ciągnęła tu piwo. A dziewczynki, tradycyjnie, wyłudzały drinki i papierosy. Z kolei w tutejszym kasynie grali nader grubo; mnie było stać tylko na Jednoręcznego Bandytę. Okazało się, dobre i to. Wygrałem dwadzieścia dolców i ruszyłem dalej.
Po pierwszym przetarciu chciałem teraz przypomnieć sobie młodość i obejrzeć– jak trzydzieści lat wcześniej – berberyjski tańczyły mi taniec brzucha. Niestety, inne to już było miasto, inne czasy i inne knajpy. Berberyjek z tańczącymi brzuchami nie było nigdzie. A może tylko nie potrafiłem ich znaleźć, bo byłem już o te kilkadziesiąt lat starszy? Nagle połapałem się, że na rozpalonych ulicach Casablanki szukam własnego cienia. Cóż, również go nie znalazłem.
Ale tęsknota za utraconą młodością wprowadziła mnie w melancholijny nastrój. Rozpoczęły się trzydniowe muzułmańskie święta, więc wyładunek statku przerwano.
Z umiarkowanym napięciem oglądałem tutejszą telewizję, ponieważ zapowiedziano bezpośrednią transmisję z egzekucji barana, jakiej osobiście miał dokonać król Maroka, Mohammed VI. W ślad za tym pierwszym, królewskim, miało tego dnia pójść jeszcze pod nóż około czterech milionów marokańskich baranów, bo rzeź baranów należy do religijnej tradycji tych świąt. W Koranie – podobnie jak w Biblii – napisano bowiem, że Bóg nakazał Ibrahimowi zaniechać mordu na swym synu, a Bogu w ofierze złożyć baranka. Od tego czasu Muzułmanie zaprzestali zabijania w ofierze ludzi, a przeszli na barany. Co – w świetle głośnych światowych wydarzeń – chyba nie do końca jest prawdą. Dzień przed świętami zjawiło się na statku kilku moich marokańskich przyjaciół, którzy mieli miły zwyczaj budzenia mnie o drugiej w nocy, prosząc o piwo. Tym razem przyprowadzili ze sobą dyrektora finansowego Portu, Hamida, który – ku mojemu zdziwieniu – zaprosił mnie na święta do domu.
Jak obiecał, następnego ranka przyjechał po mnie samochodem. Wewnątrz, oprócz Hamida, siedział także jego brat. Potem obwozili mnie po całej Casablance. Miałem więc doskonałą okazję sfilmowania całkiem sporego kawałka tego pięciomilionowego miasta, nad którym królował – drugi pod względem wielkości – meczet świata.
- Na budowę tego meczetu musieli się składać wszyscy mieszkańcy – opowiadał Hamid. -Nic więc dziwnego, że jest tak duży. Czy wiesz, Captain, że w jego wnętrzu może modlić się równocześnie dziesięć tysięcy ludzi?
- No, tak, to robi wrażenie – skwitowałem informację. - Świątynia jest przepiękna. A w nocy, gdy jest podświetlona – wygląda wręcz imponująco...
Potem rozmowa zeszła na Casablankę. Na jej wielkie rozmiary składa się w zasadzie aż pięć różnych miast, zwanych tu dystryktami. Zaś każdy z tych dystryktów ma własny zarząd.
W trakcie pogawędki dojechaliśmy wreszcie do czteropiętrowego bloku, w którym Hamid mieszkał z rodziną. Dom stał w nowej dzielnicy. Żona z trójką dzieci przywitali mnie serdecznie, niemal natychmiast prowadząc do łazienki, gdzie gościnnie zamieszkiwał baran. Smród był tam okropny. Ale gdy go stamtąd wyciągali i z mozołem taszczyli po schodach na dach, zapach wręcz ścinał z nóg. No, ale co się nie robi dla zachowania tradycji.
Dach był płaski. Roztaczał się z niego przepiękny widok na miasto. Ale nie miejskie widoki miały mnie zajmować tego przedpołudnia. Oto bowiem kilka sąsiedzkich rodzin oprawiało zarżnięte przed chwilą barany, co nie nastrajało mnie zbyt dobrze. Muszę jednak przyznać, że wszyscy przywitali mnie bardzo grzecznie, a nawet z wielką ciekawością.
Do naszego dachu przytulone były inne dachy. I na tamtych dachach szlachtowano właśnie barany. Każdy bowiem Arab tego dnia chciał ofiarować Allahowi swojego barana. Wszyscy na dachach najwyraźniej bardzo dobrze się znali, bo po pierwszych morderczych zabiegach większość tych ludzi pofatygowała się do nas, aby przyjrzeć się z bliska, kogo też Hamid przyprowadził do domu na święta. Przyszły też jakieś ciekawskie dziewczyny, które od razu zaczęły wypytywać mnie łamaną angielszczyzną. Czy jestem żonaty? Ile mam dzieci? Jaką lubię muzykę? A jak podoba mi się Casablanca? Lecz, gdy z kolei zapytałem, czy wiedzą, gdzie leży Polska – nie wiedziały.
A przechwalały się, że w szkole mają piątki.
Potem zaczął się obrzęd. Mój przyjaciel Hamid z bratem podostrzyli długi nóż, a następnie złapali barana za nogi i przewrócili na plecy. Hamid poderżnął mu gardło jednym pociągnięciem ostrza w tak umiejętny sposób, że biedaczysko nawet nie zdążył beknąć.
Nie męczył się też długo, a jego krew spłynęła na ulicę - rynną znajdującą się w rogu dachu. Po kilku minutach nieszczęsne zwierzę wierzgnęło jeszcze kopytkami, po czym oddało ducha Allahowi. Z ciałem było gorzej, bo przeznaczono je na szaszłyki. W tej okrutnej ceremonii uczestniczyła cała rodzina Hamida, łącznie z najmłodszą córeczką, dwuletnią Szejmą. Nagle Hamid oderżnął rogi barana i podarował mi je, wygłaszając przy tym dla mnie życzenia pomyślności. Wtedy zobaczyli to sąsiedzi i z okolicznych dachów przynieśli mi w darze rogi swoich baranów. Nazbierało się tego cały worek, ale tylko dwie pary zabrałem do domu- to te właśnie, które teraz wystają z maski w mojej Tawernie na ścianie.
- W Europie powiadacie – rzekł Hamid - że my, Arabowie, jesteśmy mordercami! Lecz składanie barana w ofierze to nasza bardzo stara tradycja. Tak czynić nakazuje nam religia!
- Hamid, przed ofiarą miałem mieszane uczucia – odrzekłem. - Ale to, co tu ujrzałem, radykalnie zmieniło moje poglądy. Nie spodziewałem się też, że twoi sąsiedzi przyjmą mnie tak przyjacielsko...
Wszyscy oni zachowywali się tak naturalnie, że nieoczekiwanie uznałem, że to my w Europie jesteśmy barbarzyńcami. A przecież pierwszy kąsek tego barana to Twoja żona podarowała mnie, jako gościowi.
Opowiem Ci jak to my zarzynamy świniaka w niebywale okrutny sposób. Niegdyś uczestniczyłem w wiejskim świniobiciu. Nie było w tej czynności nawet cienia człowieczeństwa. Była to wymyślna okrutna egzekucja. W Polsce zabroniony był wtedy prywatny ubój świń, więc kupiłem po cichu na wsi świniaka i gospodarz miał go zabić po cichu. Huknął go siekierą w łeb, ale źle trafił i świniak z piskiem uciekł na wieś. Goniła go cała wataha, pół wsi, a on piszczał przeraźliwie – a miało to być po cichu.. Wreszcie go dopadli i zarżnęli nożem w serce. Utoczyli z niego krwi, wypili i zrobili z niej kaszankę, którą jeszcze ciepłą jedli. Zrobiło mi się wtedy niedobrze, omal nie zwymiotowałem, chociaż kaszankę lubię.
Wszyscy, patrzyli na mnie z niedowierzaniem.
– Żartujesz?- spytał Hamid.
- Nie tak było naprawdę- dodałem.
-To Wy jesteście barbarzyńcy!- wykrzyknął Hamid.
Atmosfera trochę się pogorszyła, ale dwuletnia Szejma pałaszowała szaszłyka, siedząc na moim kolanie, a małżonka Hamida sama podjadała dyskretnie w kuchni.
Koran zezwala wam na cztery żony, prawda? – zapytałem znowu Hamida. - Dlaczego ty masz tylko jedną?
Captain, żeby mieć cztery żony trzeba posiadać duże pieniądze! Jak je wszystkie utrzymasz? Prezent tylko dla jednej jest niemożliwy! Musisz utrzymać wszystkie! Jestem za biedny na takie życie!
Ty, dyrektor finansowy wielkiego afrykańskiego portu – za biedny?
Najwyraźniej nie znasz kobiet! Potrafią wydać każde, nawet największe pieniądze! – śmiał się Hamid.
Przebrałem się w mój muzułmański strój, jaki kupiłem jeszcze we Freetown, po czym ucztowałem i bawiłem się z moimi arabskimi przyjaciółmi przez całą resztę tego pouczającego dnia.
Hamid lubił podyskutować.
Wiesz, Captain, Żydzi nie wierzą w Jezusa, ale my, Muzułmanie, wierzymy, że Jezus narodził się z Maryi Panny Dziewicy, która jest jedyną niewiastą wymienioną w Koranie z imienia. Jednak uważamy, że Jezus był Prorokiem, nie zaś synem Boga. Narodził się pod palmą na skutek bezpośredniej woli Boga. Nie wierzymy w jego ukrzyżowanie, bo Bóg nie opuściłby swojego syna. Natomiast wierzymy w jego wniebowstąpienie. To wszystko możesz przeczytać w Koranie. Tam też opisane są cuda, jakie czynił. Chociaż wolno nam modlić się tylko do Allaha, to często prosimy o pomoc Jezusa i Marię, bo oni ukazali się w krajach muzułmańskich już siedemdziesiąt razy. Wierzymy, że Jezus powróci na ziemię, jako muzułmański Mesjasz i połączy wszystkie religie...
Pod koniec dnia doszliśmy do wniosku, że Bóg jest jeden i nie ma znaczenia, jakie nosi imię. Popijaliśmy resztkę baranka piwem, chociaż Hamidowi Allah zabronił pić alkoholu.
Czy jednak piwo jest alkoholem? Jak tę kwestię traktuje Allah? W trakcie takiego uroczego wieczoru nie udało się tego ustalić! Może zresztą Allah piwa nie zauważy? Bo Hamid w pewnej chwili powiedział, że gdy się dobrze zasłoni okna, to Allah nie widzi, co się dzieje w środku. Chociaż niewątpliwie Allah jest wielki.
Poza tym i tak wszystko jest w rękach Allaha – Insha Allah…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz