środa, 12 stycznia 2022
MOJE KSIĄŻKI
MOJE KSIĄŻKI
Jak to się stało, że zacząłem pisać książki?
Zawsze zazdrościłem pisarzom, że potrafią pięknie pisać. Zazdrościłem mojemu przyjacielowi kmdr Eugeniuszowi Koczorowskiemu, że ma na poddaszu w Sopocie piękne atelier, gdzie maluje cudowne obrazy i ma bogate morskie zbiory. Na dodatek napisał 30-ci morskich historycznych książek, które ilustrował swoimi rysunkami.
Kiedy zapraszał mnie do swojego atelier na poddaszu swojego domu w Sopocie, malował i cudownie opowiadał historie o swoich podróżach po świecie. A ja rewanżowałem się mu swoimi przygodami. Często wyjeżdżałem od Niego z podarowanym przepięknym obrazem żaglowca na morzu, a malował cudowne Clippery pod pełnymi żaglami.
No, ale żeby być malarzem, pisarzem – trzeba mieć talent!
Ale przecież ja od lat pływając zbierałem pamiątki z całego świata, tylko nie miałem gdzie tego godnie prezentować. Aż wreszcie po trzyletnim pływaniu u niemieckich armatorów, kupiłem dom, w którym był duży wolny pokój. Tu będzie moja Tawerna, tak postanowiłem. Przyjechał Gieniu Koczorowski i posadziłem go na środku 30- metrowego pokoju i poprosiłem: „ Geniu, proszę namaluj jak ma wyglądać moja Tawerna”. Eugeniusz wziął arkusz brystolu i narysował moją „Kapitańską Tawernę”, a na drugim arkuszu węglem namalował „Dar Pomorza”. Tak to powstała moja Tawerna, dokładnie tak jak namalował ją Gieniu, a pierwszym zawieszonym na suficie eksponatem był namalowany na brystolu „Dar Pomorza”. Przez lata przybywało eksponatów i opowieści. Gieniu przyjeżdżał do Tawerny i przywoził w prezencie następny obraz.
W 2019 roku Gieniu odszedł na wieczną wachtę, a ja wygłosiłem na Jego grobie przyjacielskie ostatnie pożegnanie, a w moim domu ciągle przypominają o Nim Jego obrazy. Nigdy nie dogonię mojego Mistrza (twórcy 3000 obrazów i 7000 rysunków), bo malować nie potrafię.
Ale, zaraziłem się od Niego i zacząłem pisać książki. Zacząłem opisywać moje marynarskie życie.
A jak to się zaczęło?
Zawsze coś tam bazgroliłem, pływając opisywałem moje życie na morzach i oceanach, ale nigdy nie miałem odwagi tego wydać. Był początek lat 90-tych. Wracaliśmy do kraju całą załogą z Marsylii. Jechaliśmy autokarem, a z nami jechała dziennikarka Krystyna Pohl. Z nudów opowiadałem Jej moje przeżycia na morzach, aż w końcu wykrzyczała:
- Panie kapitanie! To są tak ciekawe historie, że musi pan je napisać!
- Pani Krystyno, opowiedzieć to ja mogę, ale pisać, to trzeba umieć – odpowiedziałem.
- Niech Pan pisze, tak jak pan opowiada! To będzie autentyczne! A my to wydrukujemy w tygodniku: „Morze i Ziemia”- wypaliła.
- No dobrze, spróbuję – zgodziłem się.
- Tylko proszę nie więcej niż cztery strony – dodała.
No i tak, to się zaczęło! Po dwóch dniach przyniosłem pierwsze opowiadanie. Oczywiście pani redaktor je poprawiła! W sumie w szczecińskim tygodniku „Morze i Ziemia” ukazało się dziewięć moich opowiadań, a moja córka odbierała moje honorarium – na cukierki.
Tak się rozkręciłem, że moje opowiadania drukowały także miesięczniki: „Morze” i „ Kurier Morski”. Z „ Kurierem Morskim”, to nawet podpisałem umowę!
Kilkanaście opowiadań wydałem własnym sumptem - metodą chałupniczą. W czasie rejsu wydrukowałem je na statku i oprawiłem w okładki z map nawigacyjnych upiększałem malowidłami i zdjęciami, potem je lakierowałem, wiązałem sznurem i pieczętowałem pieczęcią lakową. Czasami schodziłem z taką książką do maszynowni i robiłem tam miedziane tabliczki z dziurkami, a następnie mocowałem je do grzbietu książki.
W kraju rozdzielałem te książki, każdą z numerem, a pierwszą otrzymała Krystyna Pohl, którą nazywam: „Mamą Chrzestną –mojego pisania”.
Kiedy miałem juz czterdzieści opowiadań, zebrałem je i wydałem swoją pierwszą książkę: „ Życie marynarskie” w 1999r. (drugie wydanie w 2004 r.)
Pisząc na statkach, doszedłem do wniosku, że moje międzynarodowe załogi nie znają mnie, nie wiedzą, co przeżyłem i zacząłem tłumaczyć moje opowiadania na język angielski. Drukowałem je po angielsku i rozdawałem różnym załogom na różnych statkach. Moje załogi, okazało się, że były bardzo zainteresowane i proponowały mi przetłumaczenie tych opowiadań na swoje języki.
Wreszcie zebrałem te tłumaczone opowiadania i oprawiłem je znowu w okładki z mapy.
Tak powstało kilkanaście moich książek, początkowo w sześciu językach: polskim, angielskim, chińskim, po filipińskim (tagalog), greckim i hiszpańskim.
Pisałem dalej i tłumaczyłem, aż któregoś razu wpadłem na pomysł i w Nowym Orleanie na Missisipi podarowałem taką książkę pastorowi Christ Garet, który odwiedził nas na statku.
- Christ! Mam pomysł, żeby tę książkę przetłumaczyć na wszystkie języki świata. Stworzyć międzynarodową bibliotekę marynarską – powiedziałem.
- Captain! No problem! Wspaniały pomysł! W moim kościele są wszystkie języki świata! Przecież to Ameryka! – wykrzyknął.
- Bardzo się cieszę! Chciałbym kiedyś przeczytać książkę chińskiego kapitana po polsku- dodałem.
- Oczywiście, to można będzie zrobić! Za miesiąc u nas w Nowym Orleanie będzie zjazd 600 delegatów z całego świata, z misji katolickich (Stella Maris) i Domów Marynarza, to ja im pokażę twoją książkę i przedstawię twoją ideę – stwierdził uradowany.
Po miesiącu, kiedy byłem ponownie w Nowym Orleanie, Christ oznajmił mi:
- Captain! Wszyscy delegaci zaaprobowali twoją ideę. Robimy Międzynarodową Bibliotekę Marynarską.
I okazało się to prawdą! Po latach na morzu, koło Kanady spotkałem polski statek, a kapitan na UKF-ce krzyczy do mnie:
- Włodek! Byłem u księdza w Kanadzie i dał mi twoją książkę tłumaczoną na wiele języków.
Kiedyś w Szczecinie spotkałem marynarzy z moich załóg.
- Panie kapitanie! Byliśmy w Indonezji i w „Stella Maris”, zapytano nas: „ Skąd jesteście?”, a potem przyniesiono nam pańską książkę, były to opowiadania w wielu językach.
Może kiedyś rzeczywiście przeczytam książkę chińskiego kapitana po polsku?- pomyślałem.
Kiedy pływałem 24 lata po Odrze, jako komodor Flisów Odrzańskich, opisywałem ciekawe zdarzenia, inicjatywy i wyszła z tego książka: „Moja Liga-Moja Odra”.
Nagle zostałem pilotem morskim i przez pięć lat wprowadzania i wyprowadzania statków na trasie Świnoujście – Szczecin, zbierałem ciekawe opowieści. Nawet w nocy, kiedy wracałem ze statku, siadałem i krótko opisywałem jak było, żeby nie zapomnieć.
Wreszcie stwierdziłem, że ponieważ nie ma książki o szczecińskim pilotażu, więc moim obowiązkiem jest napisanie jej. Tak powstała książka: „Pilot morski”.
Kiedy wielokrotnie odwiedzałem moje Liceum Ogólnokształcące w Chełmży, pomyślałem że muszę przecież opisać moje dzieciństwo i tak powstała książka: „Nasza Chełmża”.
Na morzu opisywałem dalej moje rejsy i tak narodziła sie książka: „Morskie zawirowania”.
Wreszcie na emeryturze zebrałem zdjęcia z mojego życia i wydałem książkę: „Życie z pasją”.
Postanowiłem też przeczytać i nagrać moją książkę: „Życie marynarskie” i wydałem ją, jako audiobook.
Czasy się zmieniają i młodzież czyta książki w telefonie, dlatego wydałem też: „Życie marynarskie”- jako e-book.
Wszystkie moje książki wydałem za własne pieniądze.
Postanowiłem również nieodpłatnie przekazać moje książki do Morskiej Biblioteki Cyfrowej, którą tworzę razem z Zachodniopomorską Biblioteką Cyfrową w Książnicy Pomorskiej.
Teraz kilkoma kliknięciami w Google, można przeczytać i pobrać wszystkie moje książki na całym świecie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz