piątek, 7 stycznia 2022

URATOWANA JUDY

URATOWANA JUDY Na ścianie mojej tawerny wiszą podziękowania od USCG za moje ratownictwa na wodach USA. Któregoś roku zostałem nawet nominowany do nagrody ustanowionej w Washington za trzy moje akcje ratownicze podczas jednego tylko roku. Przypominają mi te podziękowania między innymi uratowaną Judy. Kiedyś w mojej tawernie zasiadło 12-tu sławnych Kapitanów Jachtowych z Bractwa Wybrzeża, a ja im opowiadałem o moim ratowaniu żeglarzy. W 1980 roku wypłynąłem na m/s „Care” w Norfolku, gdy nagle zaczęły latać nad nami samoloty. Morze dymiło od rzucanych przez nie pławek. Okazało się, że wytyczały one nam trasę do tonącego jachtu, którego jeszcze nie widzieliśmy. Nasz m/s „Care”, z filipińską załogą, płynął na ratunek pełną szybkością. Załoga już przygotowywała statek do podjęcia rozbitków. Na wzburzonym morzu wreszcie zamajaczyła maleńka łupina. Miała złamany maszt i szybko nabierała wody. Powszechne było zdziwienie, gdy na jej pokładzie dojrzeliśmy samotną dziewczynę. Nasz czterdziestotysięcznik zasłonił tonący jacht, zaś Filipińczycy sprawnie wyciągnęli dziewczynę na pokład „Care”. Dziewczyna nazywała się Judy Lawson. Była nie tylko samotną żeglarką, ale w dodatku dziennikarką „Observera”. Słaniała się ze zmęczenia. Załamującym się głosem wyszeptała: - Ratujcie mój jacht... - Postaramy się – odrzekłem. I poleciłem stewardom zaprowadzić ją do kabiny. Z dużym trudem podnieśliśmy potem tę jej łupinę z wody. Założyliśmy slingi pod jacht. Morze było silnie wzburzone. Na dźwigu siedział Filipińczyk, a ja kierowałem akcją tak, żeby poderwać jacht do góry i nie połamać naszego dźwigu. Udało się jacht był na pokładzie! Trochę czasu zajęło też zamocowanie jachtu na pokładzie. Ale w końcu wszystko było gotowe i mogliśmy wrócić do swoich zajęć. Nazajutrz Judy była już w lepszej formie. Dowiedzieliśmy się, że płynęła w regatach samotników „Ostar 80”, z Anglii do USA z Plymouth do New Portnews. Płynął w nich też nasz żeglarz Kazimierz „Kuba” Jaworski. Judy była w czołówce regat, gdy dopadł ją sztorm. Stało się to na dwa dni przed metą. Wichura złamała maszt, a jacht zaczął tonąć. Tymczasem nasz wielki „Care” płynął do Gibraltaru z szybkością szesnastu węzłów. A umocowany na pokładzie jacht Judy cały czas nadawał sygnały przez satelitę. W ten sposób amerykańscy telewidzowie, śledzący przebieg regat w telewizji, dosłownie osłupieli. Bo oto jacht ich zawodniczki nagle zaczął płynąć do Gibraltaru. Tak jakby zawodniczka postradała zmysły, albo zdolność żeglowania. Naturalnie, nic nie wiedzieli o najnowszych przygodach samotnej żeglarki. Rozpieszczana przez załogę Judy całkowicie o nadawanych sygnałach zapomniała. Nieustannie przeprowadzała ze wszystkimi wywiady, a nawet kręciła film. Do mnie mówiła Charlie, bo źle jej się wymawiało Włodek, Fłodek. - Charlie! Dawno nie widziałam marynarzy- stwierdziła przytulając się do mnie. - Judy, a ja dawno pięknej żeglarki- dodałem. Po ośmiu dniach wpłynęliśmy na redę do Gibraltaru. Natychmiast przybyła do nas prasa, telewizja, bo już się rozniosło, że mamy Judy na pokładzie. Miałem więc odpowiednie audytorium, aby nieustannie podkreślać, że to Polak uratował Amerykankę. Wyładowaliśmy też jacht, częściowo zreperowany przez załogę. Potem czule pożegnaliśmy Judy i wypłynęliśmy do rumuńskiej Konstancy. Podróż minęła bez większych przygód. A kiedy dobiliśmy wreszcie do portu, na kei dostrzegliśmy naszą Judy i moją żonę. - Stęskniłam się za wami, przyleciałam samolotem...- krzyczała Judy. Co było robić? Wydaliśmy powitalne party, które skończyło się w miejscowej knajpie. Nieszczęścia jednak lubią chodzić parami. Kiedy wracałem z Judy z tanecznego parkietu, nagle stwierdziła brak torebki z pieniędzmi i dokumentami. Narobiliśmy więc szumu w czterech językach. Elektryk Chilijczyk krzyczał po hiszpańsku, Judy po amerykańsku, Filipińczycy we swoich dialektach. Zaś ja darłem się po rosyjsku, który to język dobrze tu rozumiano. Okazało się jednak, że kierownictwo lokalu nie jest zainteresowane kradzieżą. Pojawił się nawet pośrednik złodzieja, bezczelnie żądając dwustu dolarów za paszport Judy. Powiadomiliśmy więc naszego agenta i dopiero on sprowadził policję. Owszem, przyjechali. Związali nawet jakiegoś Rumuna. Ale przy okazji wcisnęli nas do kibitki i zawieźli do aresztu. Mimo, że w czterech językach tłumaczyliśmy, co się naprawdę stało. A nawet ich straszyliśmy! Judy zagroziła, że wszystko opisze w gazetach. Jednak zlekceważyli nas. Oczywiście, nic się nie znalazło. Natomiast Judy poszła następnego dnia do amerykańskiej ambasady, gdzie bez problemów dostała drugi paszport i pieniądze. Po czym odleciała do domu. Później pisała do mnie listy, w których niezmiennie zamieszczała przepiękne cytaty z powieści Conrada-Korzeniowskiego. Uważała go, bowiem za największego pisarza – marynistę, jaki kiedykolwiek tworzył. W tych listach pisała, że teraz, po przygodzie z naszym statkiem, ma wśród amerykańskiej Polonii całą masę przyjaciół. Podróżując po Stanach opowiada i wyświetla film o swoim dramatycznym rejsie i cudownym uratowaniu. W jakiś czas potem trafiłem do Houston, w Teksasie. - Hallo Charlie – witali mnie stewedorzy! Skąd znają mnie?- zdziwiłem się. Okazało się, że zna mnie tam i w całym USA i wita sporo osób. Była to zasługa telewizyjnego programu Judy, która mocno mnie zareklamowała. Niedługo potem nadszedł od Judy list, w którym donosiła: – „Piszę książkę o naszym wspólnym rejsie i o Was. Latem znowu będę samotnie przepływała Atlantyk. Dobrze byłoby, żebyś kręcił się gdzieś w pobliżu”. Judy odeszła już na wieczną wachtę! Cześć Jej Pamięci!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz