wtorek, 4 stycznia 2022

JAMAJKA

JAMAJKA Jamajka zwana „Wiosenną Wyspą”, to podobno Perła Karaibów. A my, z tego naszego zardzewiałego statku, przez całe dnie oglądaliśmy tylko rurę, jaka ładowała nam aluminę. Wszelkie piękne widoki zasłaniała gęsta chmura, która stale wisiała w powietrzu i w dodatku gryzła w oczy. W Rocky Point nikt z załogi na ląd nie zszedł. Do najbliższego miasteczka Eaquivel, mieliśmy około pięćdziesięciu kilometrów, a żadnej komunikacji nie było. Spacerów Agent nie polecał, bo w przydrożnych gąszczach jakoby czaiły się krokodyle. W Eaquivel też, jak twierdził, nie było bezpiecznie. Zresztą, na dalekie wycieczki nie mieliśmy czasu, ponieważ co kilka godzin należało przeciągać wzdłuż kei naszego grata, aby rura załadunkowa mogła trafić do kolejnej ładowni. Ciężkie było zatem życie Felka Marynarza! A przecież w piosence „marynarz w noc się bawi, w hamaku we dnie śpi”, czyż nie? Podczas kolejnego postoju wreszcie straciłem cierpliwość. - Agent! – powiedziałem stanowczym tonem. - Zabieram się z tobą do Kingston. Muszę przecież w końcu zobaczyć, jak wygląda osławiona Perła Karaibów! Odkryję ją teraz ja! - Okay, Captain! – odrzekł bez większego entuzjazmu. - Muszę cię jednak ostrzec, że w Kingston jest bardzo niebezpiecznie. Jamaica ma ze wschodu na zachód 152 km długości, a jej maksymalna szerokość z północy na południe wynosi 82 km, możesz ją zwiedzić całą. W kraju, gdzie mieszkają niecałe 3 miliony ludzi, w ostatnim roku doszło do ponad tysiąca stu morderstw, tysiąca trzystu strzelanin, prawie ośmiuset gwałtów, ponad trzech tysięcy kradzieży i trzech i pół tysiąca włamań. Kingston, stolica Jamajki, to w dużej części slumsy zdominowane przez narkotykowe gangi. Morderstwa i wojny gangów są tam na porządku dziennym. Jamajka jest krajem o jednym z najwyższych wskaźników liczby zabójstw na mieszkańca. - Nie ma sprawy jedziemy do Kingstone, wielokrotnie bywałem w niebezpiecznych miejscach i dotychczas żyję... Wsiedliśmy do jego Calibry i popędziliśmy lewą stroną krętej, wyboistej i wąskiej drogi. Od czasu do czasu dziura w nawierzchni wyrzucała auto w powietrze, a wówczas Agent klął siarczyście. Wzdłuż drogi spacerowały krowy i kozy, ale zachowywały się tak, jakby wiedziały, że nie wolno nam przeszkadzać w jeździe. Agent powiedział, że tutejsze zwierzęta w ogóle mają zakaz spacerowania wzdłuż dróg. Widocznie jednak nie wiedziały o zakazie, albo go lekceważyły. - Jak duża jest wasza stolica? – zapytałem, aby zabić monotonię podróży. - Jamajka to mała wyspa, więc stolica też nie jest za wielka. Wyspę zamieszkuje około trzy miliony ludzi, połowa tego w Kingston. - Wiesz, Agent – rzekłem. – Niekiedy mówisz takim angielskim, że niewiele rozumiem... - Bo to nie jest czysty angielski, a jego nasza odmiana, czyli „ patio”- czyta się „ patła”! To język, który powstał z pomieszania hiszpańskiego, angielskiego, afrykańskiego oraz indiańskiego. - Jezus, Maryja! Ładna mieszanka! - Ya Man - odpowiedział Agent typowym jamajskim zwrotem. - Czy zrozumiałbyś coś, kapitanie, gdybym na przykład powiedział: Mi wa fi go dung di road n´buy likle food fi naym? - Wow! Zrozumiałem kilka słów, ale nie pojmuję całości... - No to przetłumaczę. I want to go down the road and buy little food to eat! Teraz rozumiesz? Potem Agent opowiedział o prapoczątkach wyspy. Najpierw mieszkali na niej Indianie z plemienia Arawak. Nazywali wyspę Yayamaca, co znaczy Wyspa drzew i wody, bo Jamajka słynie z pięknych rzek i wodospadów, które wypływają z wysokich gór, gęsto porośniętych lasami. A te góry to Blue Mountains. Ich najwyższy szczyt sięga 7400 stóp, czyli około dwóch i pół kilometra. Nawiasem mówiąc, nie ma osobnej nazwy, a nazywa się po prostu – Szczyt. Kiedy opowiadał, rozglądałem się wokoło. Widziałem odległy łańcuch niebieskawych gór, pokrytych tropikalnymi lasami, wśród których perliście błyszczały w słońcu białe domki osiedli. To tam, na zboczach, ulokowali swe piękne wille najbogatsi ludzie Jamajki. A dlaczego? Bo na zboczach Blue Mountains temperatura nigdy nie przekracza dwudziestu pięciu stopni, podczas gdy u podnóża sięga czterdziestu. To tam, wysoko na zboczach gór, ciągną się rezerwaty przyrody, łagodnie szumią mineralne wodospady i śpiewa kolorowe ptactwo. W licznych jaskiniach można jeszcze znaleźć ślady koczujących tu kiedyś Indian, piratów i zbiegłych z plantacji niewolników. Tymczasem wzdłuż naszej drogi rozlewał się całkowicie inny pejzaż. Usadowiły się tu bowiem wille biedoty. Zbite z desek i zardzewiałej blachy, porażały swą brzydotą. Może właśnie dlatego niekiedy wisiał na nich szyld Beauty Saloon? Agent zatrzymał Calibrę przy przydrożnym straganie. Właścicielem tego cuda był jakiś nieprawdopodobnie czarny typ, u którego Agent kupił torebkę orzeszków. Nie chciałem jednak ich jeść, gdyż obawiałem się jakiejś nieznanej tropikalnej zarazy. Potem ruszyliśmy dalej i zauważyłem, że hojna natura rekompensowała wszechobecne tu brzydotę i brud, które wyprodukował człowiek. Wszędzie bowiem rosły przepiękne krzewy, na ogół obsypane wielobarwnymi kwiatami. W powietrzu tańczyły olbrzymie motyle o tęczowych skrzydłach. W przydrożnych kąpieliskach baraszkowały dzieciaki, rozkoszując się błękitną wodą, spływającą tu prosto z gór. Nad głowami przelatywały nam niebywale delikatne ptaki, białe, o długich szyjach, a ponad nimi szybował czarny jastrząb. Istny raj! I nagle z sielanki wyrwały mnie dwa sępy na drodze, brutalnie szarpiące martwe ciało przejechanego kota! Zaś mój kierowca, Agent, niczym niezrażony nadal ciągnął swą opowieść. - W 1494 roku wylądował na Jamajce Kolumb. Ogłosił wyspę terytorium hiszpańskim. Hiszpanie jednak jej nie zasiedlali, bo nie znaleźli tu złota. Stworzyli jedynie plantacje, które miały zaopatrywać ich statki, zdążające do Europy. Choroby, które przynieśli oraz niewolnicza praca, zdziesiątkowały tutejszych Indian już w połowie XVII wieku. Z braku lokalnych rąk do pracy, zaczęto więc na plantacje sprowadzać niewolników z Afryki. Niebawem jednak na Jamajkę nabrali apetytu angielscy piraci. Dowiedzieli się o zgromadzonym tu bogactwie i kilka razy złupili ówczesną stolicę, St. Jago de la Vego, która obecnie nosi nazwę Spanish Town. W 1655 roku admirałowie Penn i Venables podbili Jamajkę i ogłosili ją brytyjską kolonią. W reakcji na te wydarzenia uciekło w wyższe rejony gór bardzo wielu niewolników. Przez lata górskiej izolacji wytworzyli własną kulturę, opartą na afrykańskich tradycjach. Anglicy nazywali tych ludzi Maroons. Chcieli ich wyłapać i zniszczyć, ale nie potrafili dać sobie z tym rady. W 1739 roku musieli wreszcie przyznać im autonomię. - Nie sądzisz, Agent, że mimo wszystkich okropieństw, były to jednak piękne czasy? – zapytałem. - Bo ja wiem? – odparł powątpiewająco. – Byłbym wówczas niewolnikiem... Z pewnością były to czasy ciekawe. Anglicy kontrolowali Jamajkę przez prawie trzysta lat. Tacy piraci, jak sir Henry Morgan, późniejszy gubernator wyspy, wykorzystywali ją jako bazę wypadową do kolejnych korsarskich wypraw. Najważniejszym celem morskich rabusiów były hiszpańskie statki, przewożące złoto do kraju. Na skutek tych wszystkich praktyk Jamajka została nazwana Perłą Karaibów, a Port Royal – najbardziej niegodziwym miastem świata. W 1833 roku zniesiono niewolnictwo. Ale prawdziwą niepodległość uzyskaliśmy dopiero w 1962 roku... Przelecieliśmy przez rynek Spanish Town z szybkością sześćdziesięciu mil na godzinę. Policjantka, oparta o zegar z hiszpańskich czasów, najpierw oniemiała, a potem pogroziła nam palcem. - Jaki tu macie limit szybkości? – zapytałem Agenta. - W mieście trzydzieści mil na godzinę, ale w praktyce nikt tym się nie przejmuje! - Widzę, że macie tu sporo kościołów – zmieniłem nagle temat. - O tak! – odrzekł żywo. - Mamy największe zagęszczenie kościołów na świecie, ale powiadają, że barów jest dwa razy więcej... - A jakie religie są tu obecne? – chciałem jeszcze wiedzieć. - Znajdziesz kościoły katolickie, anglikańskie, metodystów, prezbiteriańskie, baptystów, adwentystów Siódmego Dnia, ale też żydowskie synagogi, muzułmańskie meczety oraz siedziby najróżniejszych sekt. Spotkasz tu, Captain, afrykańską Pokuminę i Czarną Magię. Wszystko, czego sobie tylko życzysz... - A ty, Agent, wierzysz w tę Czarną Magię? - Myślę, że jeśli ktoś w coś mocno wierzy, to mu się to w końcu sprawdzi... Tymczasem wpadliśmy już do centrum Kingston, mijając po drodze kilka samochodów najpiękniejszej na świecie marki Lada. Śródmieście stolicy prezentowało się nieźle. Wszystko tu wyglądało bogato - banki, wieżowce, domy handlowe, no i oczywiście KFC, z Mac Donaldem. Poza centrum czaiły się jednak dzielnice biedoty, brudu i gwałtu. - Captain, zawiozę cię do hotelu, a odbiorę jutro rano, gdy będę jechał na statek. Może tak być? Tylko pamiętaj, nigdzie nie chodź piechotą, bo tutaj jest naprawdę niebezpiecznie... Ale niebezpieczeństwo zawsze mnie kusi i kusiło… I odjechał. Za jedyne siedemdziesiąt dolarów wynająłem ładny, klimatyzowany pokój z dużym łóżkiem, wanną i telewizorem. Hotelowy boy oprowadził mnie po hotelu i poczułem się, jak na wczasach. Potem zasiadłem przy barze, ulokowanym nad basenem. Powoli sączyłem zimne piwko, przysłuchując się ożywionej dyskusji międzynarodowego bractwa na temat tutejszego sportu. Rzeczywiście, mała Jamajka wydała wielu wspaniałych sportowców, szczególnie lekkoatletów. Ale najbardziej zadziwiły mnie ich osiągnięcia w bobslejach. Przecież tu nie ma śniegu, ani torów bobslejowych! Okazało się, że trenują na stromych uliczkach, pchając w dół stare samochody. W telewizorze, jaki wisiał nad barem, kończył się właśnie mecz piłki nożnej z Brazylią. Jamajka przegrała tylko 1: 0, a wcale nie była gorsza! Na drugim ekranie leciały czterodniowe zmagania w krykiecie. Był to już setny mecz z Anglią i podobno Jamajczycy większość spotkań wygrali. W końcu miałem dość dyskusji Anglików z Niemcami na temat jamajskiego sportu. Powędrowałem więc kwietnymi alejkami na zwiady. W hotelowej restauracji było znacznie ciekawiej, bo odbywało się tam weselne przyjęcie! Wszakże klimatyzowane wnętrza, sztuczny hotelowy światek i kwietne kompozycje mniej mnie pociągały, aniżeli nieznane niebezpieczeństwa, jakie rzekomo miały na mnie czyhać na ulicach Kingston. Długo zwalczałem pokusę, ale w końcu jej uległem. Pamiętałem jednak, że Agent ostrzegał, abym nie pokazywał dolarów, bo natychmiast mnie okradną. Wymieniłem więc nieco amerykańskiej waluty na jamajki i spacerkiem ruszyłem na spotkanie przygody. Szybko zauważyłem, że Agent miał rację. Tu było rzeczywiście niebezpiecznie. Spacerując po centrum miasta, nieustannie byłem zaczepiany. A to oferowano mi narkotyki, a to dziewczynę. Oto jakiś czarnuch z czupryną jak kopka słomy domagał się pieniędzy. Odganiałem się od natrętów, jak tylko umiałem, nieustannie z dłonią w kieszeni, aby myśleli, że mam w niej pistolet. Jednak prawdziwy strach ogarnął mnie, gdy jakiś typ szedł mi tuż za plecami i coś tam wykrzykiwał groźnym tonem. Wszakże udawałem, że jestem panem sytuacji i wcale go się nie lękam. Policji na ulicach nie było. Z rzadka tylko, przed jakimś bankiem lub hotelem, pokazywał się strażnik. W pewnej chwili nieoczekiwanie wpadłem na grupę czarnych obdartusów, tarasujących chodnik. Wyglądali groźnie. Zwisały im do pasa strąki brudnych włosów, długie noże ostrzyli na kamieniach chodnika, a w oczach mieli morderstwo. I znowu zastosowałem wypróbowaną uprzednio taktykę, ruszając prosto na nich. Zdziwieni, rozstąpili się i mnie przepuścili. Coś tam potem za mną pokrzykiwali, ale udawałem, że się tym wcale nie przejmuję. Pomyślałem jednak, że następnym razem moja sztuczka może już nie wypalić i w końcu oberwę długim nożem w plecy. Postanowiłem zatem znaleźć jakiś bezpieczny bar. Trafiłem na jakieś ciemne podwórko, skąd dolatywała muzyka. Tam, w rozlatującej się budzie stała lodówka i grało radio, a wokół kiwało się kilku silnie nabuzowanych czarnuchów. Na ułamek sekundy otwarli pijane oczy, które natychmiast zrobiły im się wielkie, kiedy zobaczyli białego. Ale zanim zdołali jakoś nieprzyjaźnie zareagować, obróciłem się na pięcie i odszedłem. No, ale wszystko w końcu może człowiekowi się znudzić. Miałem już dość poszukiwań na ulicach miasta. Złapałem zatem taksówkę i zapytałem, gdzie mają w centrum Kingston jakiś porządny bar, w którym da się spokojnie wypić piwo. - Idź do hotelu – odrzekł taksówkarz. - Tylko tam jest bezpiecznie.. - Właśnie stamtąd wyszedłem... Ale skorzystałem z jego rady i ruszyłem na poszukiwanie jakiegoś bliskiego hotelu. Idąc tak ulicami, natknąłem się w pewnej chwili na oszklone drzwi, prowadzące do dużej sali, a tam właśnie modliła się spora grupa ludzi. Na ścianie sali wisiał krzyż, a nad nim umieszczono napis Jesus Christi Lord. Lubię wszelkie niezwykłości, więc natychmiast zapomniałem o piwie i wszedłem do środka. A tam dwóch młodych jakby księży, biegało w kółko, krzycząc do mikrofonu W imieniu Pana pozbądźcie się szatana! Przez chwilę ulegałem błogiemu złudzeniu, że nie zostałem zauważony. Tyle się tam bowiem działo! Oto grupa wiernych trzymała się za czarne głowy, przy okazji trzęsąc się, jak w chorobliwym transie. Co pewien czas ów ksiądz dopadał którejś ze swoich owieczek i przewracał ją na ziemię. Łypnął okiem i już był przy mnie. I też chciał mnie przewrócić, wcześniej wciągając w tłum wiernych, który tymczasem wył nabożne pieśni! Naturalnie, nie pozwoliłem mu na to. Powiedziałem, że przyszedłem tylko popatrzeć. Przyjrzał mi się i skinął przyzwalająco głową. I teraz nie wiem, czy szatan wyszedł z podrygujących w sali wiernych. Ale wiem, że wyszedł ze mnie, bo natychmiast uciekłem do knajpy. Hotel był pięciogwiazdkowy. W barze tkwiło kilku białych, a na dużej sali siedziało wiele mieszanych par. Doszedłem do wniosku, że tak właśnie musi wyglądać śmietanka towarzyska stolicy. Ciemne dziewczyny ubrane były wieczorowo i wszystkie, jakby je specjalnie wybrano - zgrabne i śliczne. Przypomniałem sobie nagle, że dziś mamy Walentynki, a więc dziewczyny przyszły tu ze swoimi nadzianymi forsą ukochanymi, aby uczcić ten dzień wytworną kolacją. Na pianinie przygrywał stary, łysy Jamajczyk, a na gitarze akompaniował chudy, czarny drągal z włosami, jak strąki; grali bluesa i reggae. Wsłuchiwałem się potem samotnie w owe reggae, muzykę, która jest – jak mówią - płaczem serca ludu. Opowiadając o duchowych, fizycznych i życiowych problemach, przesyła jednak ludziom nadzieję. Ukazuje ból i smutek, lecz daje też otuchę, pod postacią naturalnej miłości do życia. Reggae to bijące serce Jamajki! Tak sobie dumałem, popijając jamajski rum appleton, który oparty o skałki lodu, smakował mi wybornie. Romantyczna atmosfera Walentynek dokonała reszty i przypomniała, że przecież daleko w mroźnej Polsce gdzieś tam balują. Tylko ja tu sam jak kołek! - Gdzie tu balują, gdzie tu tańcują? - zapytałem barmana. - Tuż za rogiem działa dyskoteka Asylum, tam jest wesoło... Nie dałem sobie dwa razy powtarzać. Rzeczywiście Asylum działała zaraz za rogiem. Przed wejściem stała długa kolejka chętnych, a bilet kosztował 200 dolarów jamajskich, czyli około sześciu amerykańskich. Podstemplowali mi rękę, a potężny bramkarz przepuścił bez obmacywania, mimo że wszystkich innych przeszukiwał dokładnie. Na schodach przywitały mnie dziewczęta, wciskając mi jakieś T-shirts. Podziękowałem, myśląc, że chcą mi je sprzedać. A to był tylko strój organizacyjny obecnych, bowiem niektórzy na sali podrygiwali ubrani w takie koszulki. - Cholera! Od progu strata! – zakląłem i usadowiłem się w jednym z barów wielkiej sali tanecznej. Zamówiłem, oczywiście appleton z lodem. Potem siedziałem dwie godziny, obserwując tłum, który podrygiwał w rytm muzyki, popijając to i owo. W powietrzu unosił się upojny zapach marychy. Trudno ukryć - byłem zdenerwowany. Co to za dyskoteka? - Barman! – zawołałem, przekrzykując muzykę. – Czy tu w ogóle ktoś tańczy? - Nie martw się – odpowiedział z przyjacielską życzliwością, bo już mnie polubił za wysokie napiwki. - Zaraz się zacznie! Naszemu dialogowi przysłuchiwały się skąpo ubrane czarne błyskawice, które obsiadły bar wokoło i przyglądały mi się z ciekawością. Nic dziwnego - byłem tu jedynym białym. Kręciły się przy nich jakieś typy z kolczykami w uszach, złotymi łańcuchami na szyjach i pierścieniach na palcach. - Postaw mi piwo, man! – nieoczekiwanie zaatakował mnie jeden z tych typów. Zwykle nie reaguję na bezceremonialne zaczepki, ale teraz byłem sam, otoczony przez nabuzowanych czarnuchów. Doszedłem więc do wniosku, że lepiej będzie facetowi piwo postawić. Tak na wszelki wypadek. A kiedy już stało przed nim te piwo, zaczął ze mną pogawędkę. - Co tu robisz? – zapytał. - Siedzę i piję - odpowiedziałem grzecznie. - Nie o to chodzi. Co robisz na Jamajce? - Business - stwierdziłem krótko. - Jaki business? – zapiszczała jedna z błyskawic za moimi plecami. - Alumina...- wyjaśniłem, zresztą zgodnie z prawdą. Potem już nie było mowy na mój temat, ale Czarna stojąca obok, wyraźnie zdradzała zainteresowanie moją skromną osobą. Przedstawiła mnie swoim przyjaciołom i po chwili miałem już towarzystwo. Postawiłem Czarnej coca-colę, bo silniejszych trunków nie pijała, po czym ustąpiłem stołka przy barze. Jak prawdziwy biały dżentelmen! - Dlaczego tu nikt nie tańczy? – zapytałem. - Czekamy na naszą muzykę – odrzekła, ukazując w uśmiechu rząd perlistych zębów. Nie zdążyłem jeszcze zapytać, o jaką muzykę chodzi, kiedy zagrali reggae i wszyscy runęli na parkiet. Czarna chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do tańca. W kilka sekund później parkiet dosłownie oszalał. Nigdy wcześniej nie widziałem niczego podobnego, a widziałem już w swym życiu wiele. Otóż na parkiecie odbywał się na moich oczach zbiorowy szał miłości. Po prostu - wszyscy „kopulowali” w tańcu. To był sexy dance, czy też dirty dance. Dziewczyny kręciły tyłkami ósemki, a faceci atakowali je z różnych stron. Potem dziewczyny skakały facetom na biodra i zaczynał się szalony pokaz figurowego stosunku miłosnego. Niektóre pary schodziły do parteru i w tej pozycji imitowały figury miłosnego uniesienia. Niebawem wiele par poczęło się zbierać w grupy i wtedy zaczęła się prawdziwa zbiorowa orgia. Wszystko, naturalnie, w rytmie reggae! Czarna też demonstrowała co nieco. Wypięła na mnie swoją dupcię i celowała nią w moje krocze. Trzymałem ją za biodra od tyłu, cokolwiek bezradnie, ponieważ nie bardzo wiedziałem, co z tym fantem zrobić. Po godzinie byłem nieomal cały spocony i właściwie wykończony. Wtedy Czarna postawiła mnie pod ścianą, zaś sama tańczyła nadal, napierając na moje przyrodzenie. Z boków atakowały mnie dwie inne błyskawice, mniejsze, w kolorze kawa z mlekiem. Zemocjonowany, zdołałem jednak dostrzec, że pod sufitem wisiały telewizory, właśnie pokazujące reportaż z ostatniego karnawału, kiedy to identyczny sex dance tańczono na ulicach. Po dwóch godzinach szaleństwa Czarna nagle stwierdziła, że już musi iść do domu, bo czeka tam na nią małe dziecko. Powiedziała bye bye i znikła w tłumie. A mnie znowu poniosło do baru. Niemal natychmiast pojawił się mój body guard, któremu kilka godzin wcześniej postawiłem piwo. Teraz stwierdził, żebym się niczego nie obawiał, bo on mnie pilnuje. Na wszelki wypadek, postanowiłem pilnować się jego. I wówczas, jak w kiepskiej powieści, dostrzegłem w tłumie białego człowieka. Co za ulga! Poczułem się nagle tak, jakbym spotkał dawno niewidzianego przyjaciela. Rzuciłem się w tamtym kierunku, a on też zmierzał ku mnie. Bez słów padliśmy sobie w ramiona, po czym natychmiast poszliśmy do baru. Miał na imię Ivan. Okazał się Anglikiem, szefem jakiejś tam firmy, samotnie mieszkającym od pół roku w hotelu w Kingston. Przedstawiłem mu się jako Charlie, aby nie łamał sobie angielskiego języka Włodzimierzem. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Potem fundowaliśmy sobie na zmianę drinki, czując się, jak starzy przyjaciele. Ivan, między nami mówiąc, wcale nie wyglądał na szefa jakiejś tam firmy. Był młodym, szczupłym blondynem, mającym na usługach Jamajczyka, o którym powiadał, że pracuje w jego firmie. - Wiesz, Charlie, przyszedłem tutaj, żeby coś wyrwać na noc. Około czwartej nad ranem robi się już pusto, a te, które pozostają, są do wyrwania... - Mnie już jedna wyrwała – powiedziałem - ale poszła do domu... Na sali zjawił się Pakistańczyk, jeszcze jeden przyjaciel mojego Anglika. Uścisnęliśmy się wylewnie, jakbym ja także był jego przyjacielem. Piliśmy teraz we trójkę, obstawiani przez dwóch Jamajczyków. Nie było źle. W pobliżu godziny czwartej istotnie sala cokolwiek opustoszała. Ale kilka dziewczyn można było jeszcze od biedy wybrać. Jednak zanim Anglik zdążył oderwać się od piwa i ruszyć we właściwym kierunku, wszystkie dziewczyny były już obstawione przez spragnionych miejscowych. Ivan spojrzał na ten pejzaż z rezygnacją, po czym machnął ręką. - Chodź, Charlie – powiedział - Idziemy do German Eye, tam jest ich pełno. Jednak ledwo wyszliśmy z dyskoteki, natychmiast kilku czarnuchów rzuciło się na nas. Gdybym był sam, nie miałbym szans. Ale teraz miałem do pomocy Ivana, a także mojego body guarda, który nagle wyrósł, jak spod ziemi i szybko wepchnął mnie do taksówki. Napastnicy walili w szyby, domagając się pieniędzy, ale teraz do akcji włączył się też taksiarz i drugi nasz Jamajczyk, ten od Anglika. Po krótkiej szarpaninie wszystkim udało się znaleźć w środku i wówczas auto ruszyło z piskiem opon, sterując prosto w tłum wrzeszczących czarnuchów. Było po wszystkim. Dumni i bladzi wparowaliśmy do German Eye. Już w wejściu skoczyła mi na biodra jakaś dziewczyna, oplatając nogami i tańcząc znany mi już taniec, który omal nie wykończył mnie w dyskotece Asylum. Była w skąpym bikini, zgrabna, młoda i ładna, w kolorze bardziej mleka, niż kawy. No i nie było rady. Z powieszoną u szyi laską, ruszyłem w stronę baru. Moi koledzy też targali do baru zawieszone na szyjach gołe laski. Okrągły bar stał na środku sali, a wkoło ustawiono kilka niewielkich scen, na których właśnie tańczyły na rurach dziewczyny. Cała ta akcja odbijała się w licznych lustrach, co potęgowało wrażenie. Ledwo usiadłem przy barze, już następna tancerka siedziała na mnie. Poprosiła o piwo, a po chwili jej koleżanka zrobiła to samo. Nagle rozchyliła czerwone koronkowe majteczki, chwyciła mojego Anglika za czuprynę i wcisnęła mu głowę miedzy swoje uda. Sądziłem, że Ivan zacznie się teraz gwałtownie wyrywać, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego dostaliśmy sporą porcję starego, dobrego porno, a faceci wokoło mocno dopingowali aktorów. Gdy było po wszystkim, Ivan wydał dziki okrzyk i popił go piwem. Zrobiła się piąta rano. Show się kończył. Byłem mocno zmęczony, miałem tylko ochotę walnąć się na koję i spać. - Jak na jedną noc, to starczy tych wrażeń – powiedziałem do Pakistańczyka, prosząc, aby zawiózł mnie do hotelu. Moi przyjaciele też już mieli dość. Zgodnie stwierdzili, że AIDS lata tu w powietrzu. W ten sposób wszyscy wsiedliśmy do auta. Podgrzany Pakistańczyk jechał wężykiem, ale miał jeszcze tyle przytomności i sił, aby wyrzucić na jezdnię mojego body guarda, twierdząc, że ten chciał mnie okraść. Po drodze mijaliśmy rozebrane dziewczynki, demonstrujące wszystko to, co miały nam do zaoferowania. Ivana wysadziliśmy pod jego hotelem. Dopiero wtedy, jak szedł do hotelu, zauważyłem, że zgubił jeden but. Pożegnaliśmy się, jak starzy przyjaciele, czyli - padliśmy sobie w ramiona. Umówiliśmy się na jutro. Nie powiedziałem mu jednak, że jutro już będę w drodze do Kanady. Bramę mojego hotelu Four Seasons otwarła ochrona. Podziękowałem Pakistańczykowi za wszystko, po czym poczłapałem do swojego pokoju. Miałem naprawdę dosyć, a za godzinę Agent miał mnie wieźć na statek. Zamówiłem więc budzenie i zapadłem w czeluść snu. Dobry był ten rum, ale trochę za mocno kopnął mnie w głowę. Cholernie męcząca jest ta Jamajka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz