wtorek, 4 stycznia 2022
BULAJ
BULAJ
Zamustrowałem jako kapitan na małego cementowca, na którym nieszczęścia „chodziły parami”.
Odebrałem, m/s „Cemmo” na doku w Gdyni, gdzie leczył rany w dziurawym dnie po mieliźnie na angielskiej rzece Humber. Po remoncie ruszyliśmy znowu na morze i rozsypał się worek nieszczęść. Najpierw duński pilot w Ålborgu wpakował statek na róg nabrzeża i zrobił dziurę w lewej burcie na dziobie.
Później ładowaliśmy cement, który sypano wężem prosto z cementowni.
W pewnej chwili urządzenie pękło. Rozległ się huk, a nasz statek został pokryty trzydziestoma tonami szarego proszku. Załoga rzuciła się do spłukiwania, bo gdy cement stwardnieje, trudno go usunąć. Zajęło to trochę czasu, więc zabrałem się do reperowania dziury i wymiany zardzewiałych wręgów, których nie wymieniono w Gdyni.
Potem popłynęliśmy do Anglii, na tę słynną rzekę Humber, która miała nas zaprowadzić do Goole. Załadowani byliśmy cementem do pięć i pół metra zanurzenia, bo na tyle pozwalała rzeka. Dostałem angielskiego pilota, który zaczął robotę od poprawiania mojej mapy.
- Captain – powiedział, pukając palcem w mapę – Na tej rzece nigdy niczego nie można być pewnym. Proszę, tej oto wyspy już nie ma! Powstała nowa! Nie wiemy też, jaki naprawdę jest stan wody.
O, teraz miało być tutaj sześć metrów, a jest pięć i pół. Możemy więc zaryć w dno...
Włosy stanęły mi dęba. Dobrze bowiem pamiętałem krzyki starego kapitana w Gdyni, który wołał, że nigdy już nie popłynie na rzekę Humber. Tymczasem szorowaliśmy dnem po mule, a „Cemmo” źle słuchało steru. Bałem się coraz mocniej, zwłaszcza że przed śluzą w Goole trzeba było rzucić kotwicę na silnym prądzie, obrócić statek i rufą płynąć w górę rzeki. Pilot nadal narzekał.
- To właśnie tu „Cemmo” wpadło wcześniej na mieliznę. Popękało dno i woda dostała się do ładowni z cementem. Myśleliśmy, że statek jest stracony. Mieliśmy przechył ponad trzydziestu pięciu stopni na burtę. Okropnie to wyglądało...- opowiadał Chief Oficer.
Tym razem jednak się upiekło.
Szczęśliwie zacumowaliśmy, wyładowaliśmy cement, a potem przeholowaliśmy na inne nabrzeże, pod załadunek. Trudno uwierzyć, ale tym ładunkiem okazał się znowu cement do Danii, przecież przywieźliśmy tu cement z Danii. Teraz mieliśmy go zawieźć do Korsør w Danii, gdzie miał być użyty do budowy słynnego mostu przez Wielki Bełt.
Ruszyliśmy w powrotną podróż i wszystkie strachy powróciły. Znowu byliśmy załadowani do pięć i pół metra, a statek szorował dnem po mule. I, oczywiście, nie chciał słuchać steru. Celowaliśmy w otwartą śluzę, a statek popędził w prawo, prosto na wrota śluzy.
- Cała wstecz! – ryczał pilot.
- Odbijacze! – krzyczałem na dziób.
W efekcie pogięliśmy sztyce relingu na tych wrotach. Musiałem potem załatwiać sprawę z kapitanem śluzy, co kosztowało mnie butelkę whisky.
Przed północą zaczęliśmy opuszczać śluzę. „Cemmo” znowu szorowało brzuchem po dnie i nie przejmowało się sterem. Tuż za śluzą złapał nas silny prąd i pognał bokiem rzeki. Chciałem statek wyprostować, ale się nie udawało.
Maszyna dyszała na full i nie mogła sobie poradzić z prądem. Próbowałem przytrzymać dziób rzuconą kotwicą, lecz też nie pomogła. Po kilku minutach utknęliśmy na mieliźnie.
Pilot usiłował z niej zejść, ale bez sukcesów. Silny prąd wpychał statek coraz dalej na piach. Odpływ zabierał spod brzucha te resztki wody, jakie tam jeszcze pozostały.
Po godzinie stało się jasne, że utknęliśmy na dobre. Mieliśmy pewną szansę na wysokiej wodzie, ale ona miała nadejść dopiero za dwanaście godzin. Holownika w tych stronach nie było i nikt nam nie mógł pomóc. Wezwałem Chiefa.
- Trzeba mierzyć balasty i zęzy, żeby znowu nam nie popękało dno – powiedziałem przygaszony. – Gdy woda dostanie się do cementu, zostaniemy tu na zawsze…
- Na szczęście przechył jest tylko siedem stopni – odrzekł Chief...
- Oby tylko się nie zwiększył...
Nad ranem wróciła nadzieja. Woda zaczęła przybierać, a nawet przypłynął holownik z dalekiego Hull. Natychmiast przywiązaliśmy go do rufy. Szarpnął tak ostro, że omal nie wyrwał polerów. Woda rosła, a holownik ciągnął. W ten sposób znowu dopisało nam szczęście. Kiedy znaleźliśmy się na głębokiej wodzie, nareszcie odetchnąłem. Ale też poczułem, że tej nocy przybyło mi wiele lat. Wyczerpany i zdruzgotany usiadłem w kabinie nad papierami. Nagle zapukał superintendent armatora, kapitan George.
- Nie martw się, captain! – zawołał wesoło. – Kiedyś pływałem na tym statku po tej cholernej rzece. I trzy razy siedziałem na mieliźnie!
Bez kłopotów wyładowaliśmy cement w Korsør. Byłem dumny, że mamy swój udział w budowie tak niezwykłego mostu przez Bełt. Z tym uczuciem pojawiliśmy się w Ålborgu, gdzie załadowaliśmy cement. A tam okazało się, że „Cemmo” znowu popłynie rzeką Humber.
Kiedy pojawiliśmy się w jej pobliżu, na pokład weszło dwóch pilotów. Od razu powiedzieli, że w Goole jest za mało wody i dlatego wyładujemy cement w Immingham. Nie powiem, żeby mnie to zmartwiło. Potem szczęśliwie przeszliśmy wszystkie śluzy i już odtrąbiłem zwycięstwo. Niestety, rzeka Humber wyraźnie nam nie służyła.
Otóż jeden z pilotów był uczniem i jego przełożony uczył go zawodu. Tak manewrowali statkiem przed zacumowaniem w Immingham, że manewr trzeba było powtarzać. Skląłem ich zdrowo. Przepraszali i obiecywali poprawę. Podeszli znowu, no i walnęli dziobem „Cemma” w nabrzeże. Myślałem, że nic się nie stało, ale jednak kamienny blok nabrzeża lekko się przesunął. Po godzinie zapukał do mojej kabiny Kapitan Portu z listem obciążającym. Zatuszowanie sprawy kosztowało mnie kolejną butelkę whisky. No i trzysta funtów.
Następna podróż zapowiadała się spokojniejsza. Popłynęliśmy do Boulogne po cement dla szwedzkiego Ahus. Po drodze, jeszcze we Francji, skierowano nas do maleńkiego porciku rybackiego. Było ciasno, ale jakoś się zmieściliśmy. Odetchnąłem z ulgą i poszedłem zwiedzić okolicę. Było pięknie, słonecznie. Czułem, że odpoczywam. Ledwie jednak wróciłem na statek, okazało się, że Pierwszy Mechanik miał atak kamieni nerkowych i trzeba go było wysłać karetką do szpitala. Rano wyszliśmy w morze, bez mechanika i usłyszałem przez radio, że gdzieś tu sterczy na dnie nowy wrak, a wody nad nim tylko trzy i pół metra.
Rzuciłem się do ukaefki i poprosiłem stację Gris Nez o podanie pozycji wraku. Nagle zrozumiałem, że ów wrak jest tuż przed dziobem „Cemma”! Dałem w ostatnim momencie „lewo na burtę” i jakoś przeszliśmy. Spocony z emocji, zawołałem Chiefa.
- No i co jest, panie Chiefie!? – zacząłem go rugać. – Miał pan sprawdzić ostrzeżenia nawigacyjne! O mały włos wleźlibyśmy na wraka!
- Sorry, panie Kapitanie - tłumaczył się Chief. – Miałem dużo roboty, koniec załadunku, rozliczanie, manewry, rozumie pan?
Nie dość było emocji jeszcze sztorm na Morzu Północnym rozbił nam drzwi do nadbudówki i woda zalała kabiny. Załoga w dolnych kabinach pływała i wybierała wodę wiadrami.
W Ahus dostaliśmy nowego Mechanika. Okazał się nim Mirek. Znał ten statek, pływał na nim i wszystko wiedział. Na początek jednak musiał odwiedzić tutejszy szpital, ponieważ właśnie przyjechał po operacji palca u nogi.
A „Cemmo” czuwało. Przy rozładunku walnął jeden z łańcuchów i nie można było wyładować drugiej ładowni. W pośpiechu zajrzeliśmy tam, nic nie widać, w powietrzu unosił się cement. I jak tu działać?
- Panowie! – powiedziałem do marynarzy. – Sytuacja jest poważna.
Aby oczyścić tor łańcucha, musimy przerzucić łopatami około stu ton cementu.
Nikt za nas tego nie zrobi. Damy radę?
- Damy! – krzyknęli marynarze, a ja z trudem zachowałem wzruszenie, bo wiedziałem jak długo będą musieli oddychać cementem.
- Pracujemy na zmianę – orzekłem. - Po dziesięciu minutach piątka wychodzi na powietrze, a wchodzi drugi zespół. Zgoda? Potem kopaliśmy cement w ciemnościach przez dwadzieścia godzin bez przerwy, a ja razem z załogą. Mimo papierowych maseczek, mieliśmy płuca zacementowane na amen. Temperatura w ładowni sięgała czterdziestu stopni ciepła.
Po dwudziestu godzinach mieliśmy naprawdę dosyć. I wówczas odkopaliśmy zerwany łańcuch, a mechanicy mogli go wreszcie zreperować.
Armator podziękował na piśmie, ale o pieniądzach jakoś zapomniał.
Dobrze chociaż, że kupił do mesy nowy telewizor.
Miesiące wspólnych niebezpieczeństw przywiązywały mnie do tej dzielnej załogi. Marynarze również jakoby mnie polubili. Podczas pożegnania w mesie dostałem od nich prezent.
Przydźwigał go Pierwszy Mechanik, Mirek.
- Co to jest? – zapytałem.
- Odwiń papier...
Był to wspaniały, stary bulaj, który został odpucowany przez załogę do pierwotnego koloru. Stałem olśniony i – co tu gadać – silnie wzruszony.
- Skąd go macie? – zapytałem, aby coś powiedzieć.
- Wycięliśmy z „Cemma”. Zaspawaliśmy, zamalowaliśmy i nic nie widać…, Armator w ogóle nie zauważy!
- O Boże! – jęknąłem – Armator wypieprzy nas na pysk...
Wróciłem do domu, do Szczecina, a ten bulaj z „Cemmy” ze mną. Powiesiłem go w mojej Tawernie.
W ten sposób miałem znowu wspomnienie mojego statku przez cały czas. Najwyraźniej nie było mi sądzone pełne rozstanie z „Cemmą”. Bo po dwóch tygodniach zadzwonił telefon.
Dzwoniła żona Starszego Marynarza Zbyszka z „Cemmy”. Płacząc wydukała, że jej mąż jest w szpitalu.
- Dlaczego!? Co się stało!?-wykrzyknąłem.
- Na „Cemmie” był wybuch. Mirek zginął. Mój mąż jest ranny... Proszę dzwoń do szpitala w Holandii.
Znowu byłem z moją załogą, lekarzami i rodzinami. Na telefonie starałem się pomóc, tłumaczyć, przekazywać informacje.
Na pogrzebie Mirka pojawiło się kilku marynarzy z „Cemmo”.
Ze łzami w oczach kładłem wieniec na grobie. Okazało się, że w holenderskim porcie nagle pod bakiem zapaliły się kompresory. Wchodzili tam w stroju strażaka dwa razy, aby odciąć paliwo. Próbowali gasić. Ale nie wyszło. Wtedy Mirek ze Zbyszkiem wskoczyli na bak i zakrywali odpowietrzenia, aby odciąć dopływ powietrza. Mirek zamykał klapę włazu, Zbyszek zakrywał odpowietrzenia.
Wybuch był tak potężny, że wywalił w burcie wielometrową dziurę. Mirek zginął na miejscu, Zbyszek wyrzucony w powietrze, spadł na windę kotwiczną i został inwalidą.
Wychodząc ze cmentarza pomyślałem, że gdybym nadal był kapitanem na „Cemmie”, z pewnością byłbym wtedy z Mirkiem, bo zawsze przebywałem z załogą w trudnych chwilach. Czy przeżyłbym? Czy też leżałbym teraz pod ziemią?
Później dowiedziałem się, że „Cemmo” już nie pływa po rzece Humber.
W ogóle nie pływa. Także dla statku wybuch okazał się śmiertelny. Armatorowi nie opłacał się remont starej jednostki i zmienił ją na magazyn. A teraz Bulaj w mojej Tawernie przypomina dzielną załogę i nieszczęśliwy statek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz