wtorek, 4 stycznia 2022

AFRICAN CAMELIA MATADI

African Camellia Matadi Już drugi rok pływałem po portach zachodniej Afryki, wożąc zboże z USA. Mój Amerykański armator Seabord miał tu swoje młyny rozsiane po wybrzeżu zachodniej Afryki. Najpierw pływałem tu na „African Azalea”, a teraz przemusztrowałem na „African Camellia”. Znowu Matadi był naszym kolejnym portem. Mój przewodnik Peter poinformował mnie któregoś dnia, że siostra Ireny – to ta, która podczas mojego zeszłorocznego tu pobytu przysiadała się do mnie w barze Gondola - Małgośka - urodziła polskiemu kapitanowi bliźniaczki. - Jakiemu polskiemu kapitanowi? – wykrzyknąłem. - Są tu jacyś polscy kapitanowie? - Taki, który regularnie pływa na statku „Panda” – odrzekł mój przewodnik Peter. - Ów statek nazywają tutaj supershop... - Tak, tak słyszałem o tym. Podobno oni mogą handlować wszystkim, co tylko możliwe, a nawet zarabiają na tym potężne pieniądze! Czy to prawda? - Oni wywożą z Antwerpii cały tamtejszy złom – wyjaśniał gorączkowo Peter. - Stare lodówki, pralki, telewizory i co tam jeszcze. Załadowują na „Pandę” więcej biznesu, aniżeli rzeczywistego ładunku. Mają u siebie kilku Polaków. Naturalnie, większość załogi to kongijscy marynarze... A cały ten przemyt obstawia wojsko... W kilka dni później opowiedziałem agentowi o polskich bliźniaczkach, a on mi na to, że to ogólnie znana historia. W Matadi wszyscy o nich wiedzą. Może mnie tam nawet zawieźć. Na takie dictum nakazałem kucharzowi filipińczykowi przygotować paczkę żywności, po czym pojechałem z agentem wspomóc nasze dzieci. Bliźniaczki były białe, jak mleko, chociaż matkę miały przecież czarną, jak smoła. Siostry podziękowały za prezenty, mocno wzruszone, bo ostatnio cienko przędły. Miały jednak nadzieję, że ojciec-kapitan niedługo przypłynie, więc z pewnością ich los się poprawi. Tuż przed wyjściem „Camellii” z Matadi, nagle zakotłowało się na kei od uzbrojonego po zęby wojska. Przyjechał też generał od tego wojska, to ten, który ochraniał biznes polskiego kapitana „Pandy”. Potem okazało się, że generał przyjechał do mnie. A jeszcze później rozsiadł się w mojej kabinie i popijał piwko. - Captain! – zapytał. – Wiesz, dlaczego przyjechałem do ciebie? Otóż chcę, żebyś został moim przyjacielem! - Generale! – wykrzyknąłem z uczuciem, równocześnie szybko zbierając myśli. - O niczym innym nie marzę! Również chcę być twoim przyjacielem! - To dobrze, to bardzo dobrze – rzekł generał, ocierając usta z piwa. - Aby to jakoś przypieczętować, zamierzam zaprosić cię dziś wieczór do mnie do domu. Co ty na to? - E ..Dziękuję, generale – wystękałem. - Jestem doprawdy zaszczycony. - A zatem do wieczora – powiedział wstając. – O dwudziestej przyjadą po ciebie moi żołnierze... I wyszedł. A ja potem długo zastanawiałem się, czy uda mi się wrócić. Czego bowiem można spodziewać się po kongijskich generałach? Wiedziałem, że mój niedawny gość dzierży całą władzę w prowincji i praktycznie każdego może zamknąć. A nawet rozwalić, bo przecież nadal obowiązuje tu stan wojenny. W końcu musiałem jednak przestać myśleć, bo na keję przyjechał generalski Jeep z uzbrojonymi żołnierzami, a nawet dwójką małych dzieciaków, które zostały przyprowadzone do kabiny. - To są chłopaki generała! – zameldował mi żołnierz. - Chcą zobaczyć statek! Nie było rady. Oprowadziłem dzieciaki – tak na oko dziesięcioletnie – po pokładach, potem obdarowałem je słodyczami, a na koniec zrobiłem im kilka zdjęć polaroidem, by miały pamiątkę. Wszystko po to, żeby generał był zadowolony i na powitanie nie kazał mnie zastrzelić. Później wszyscy wsiedliśmy w Jeepa i ruszyliśmy w stronę generalskiej rezydencji, która jakoby leżała gdzieś w buszu w górach. Po drodze nawalił nam silnik. Żołnierze zatrzymali obce auto, surowo rozkazując, aby jego właściciel zmienił swe plany i zawiózł nas wszystkich do domu generała. I co? Właściciel samochodu natychmiast się zgodził! Bez szemrania, a nawet z radością! Dom stał wśród okazałych palm, jednak powitał nas tropikalną ciemnością. W salonie generał wydzierał się na przestraszonego elektryka, który nie potrafił przywrócić elektryczności, światła. Ów elektryk oglądał właśnie - przy naftowej lampie! - jakiś schemat i bezradnie rozkładał ręce. Na nasz widok, generał przerwał na chwilę opieprzanie fachowca, po czym przedstawił swoją żonę, dziesięcioro dzieci i dalszą rodzinę. Służba stała po kątach, a gdzieś w ciemności wśród palm i krzaków czaiła się ochrona tego całego interesu. Rozczarowałem się, rezydencja okazała się skromnym właściwie domkiem. Nawet nie umywała się do okazałego domu dyrektora młyna. Gospodarz nadal był zdenerwowany. - Widzisz, captain, z kim ja muszę pracować? Ten dureń nawet nie potrafi naprawić elektryki! A podobno jest fachowcem! Tymczasem mam na głowie całą prowincję! Stanowczo muszę zmienić dom. No, ale cóż, jestem jakby na dorobku, bo dopiero niedawno zacząłem tu rządzić… Niebawem zastrachanego elektryka wyprowadzili z gabinetu żołnierze, a służba wyniosła stoły przed dom, na trawę. Mogliśmy zacząć ucztować. Wokół łagodnie szumiały palmy i pobłyskiwało światło naftowych lamp i pochodni. Zastanawiałem się, czy rozwalili elektryka, czy nie. Stół był długi, potraw mnóstwo. Siedzieliśmy przy nim z generałem sami naprzeciw siebie. Reszta rodziny krążyła gdzieś dookoła. Wcześniej małżonka gospodarza przyniosła miednicę, mydło i ręcznik. Najpierw umył ręce generał, a potem ja. -O kultura- myślę. Mój prezent – butelkę Jasia Wędrowniczka – generał schował, a przede mną postawił piwo. Dziobnąłem widelcem w kawałek kurczaka, bo w ciemności nie widziałem, jakie potrawy serwują. Potem zatopiliśmy się w przyjacielskiej rozmowie. Zaczął generał. - Wiesz, Captain – zagaił. - Zaprosiłem cię do siebie, bo chciałbym, żebyś został moim przyjacielem... - Wiem, bardzo się cieszę – odrzekłem wyczekująco. – Też chciałbym być twoim przyjacielem... Po wstępnych grzecznościach gospodarz przystąpił do rzeczy. - Do Matadi pływa statek „Panda”, którego dowódcą jest twój rodak. On także jest moim przyjacielem. Przywozi mi dużo prezentów. W przyjacielskim rewanżu pozwalam mu handlować wszystkim, co tylko przywiezie. - Słyszałem o tym, że ten statek w Matadi jakoby nazywają supermarket... - Ha, ha, ha! – zaśmiał się generał. - Tak go nazywają? Ale to prawda. „Panda” wozi więcej biznesu, niż ładunku...A wiesz, Captain, że ten Polak ma tu dzieci? - Wiem – odrzekłem. – Nawet je widziałem. To śliczne bliźniaczki... - No widzisz! Ty też możesz mieć tu taką rodzinę! Możesz u nas zamieszkać... - Przepraszam, generale, ale ja już mam rodzinę w Polsce! Nie chciałbym jej zmieniać. - To niczemu nie przeszkadza. Twój rodak też ma rodzinę w Polsce! Ale, być może, kiedyś u nas zamieszka w Kongo na stałe... Jeśli chcesz być moim przyjacielem, na początek przywieź mi motor do Jeepa. Mój ciągle się psuje. Oczywiście, zapłacę ci za niego. -Wątpię – pomyślałem sobie. -Co ty na to? - Oczywiście, panie generale. Nie ma sprawy. Gdy tylko będę mógł, przywiozę ten motor... - Potrzebowałbym też agregat prądotwórczy na benzynę – naciskał gospodarz. – Jak sam widzisz, z elektryką również mam kłopoty... - Oczywiście, gdy tylko znajdę taki w Europie, natychmiast ci go przywiozę... - Słuchaj, a nie dałbyś rady skombinować silnika do mojej łodzi? - Nie będzie problemu – odrzekłem ze swobodą, łykając piwo. – Aaa na ile koni mechanicznych ma on być? - Sto koni by wystarczyło... Potem generał na chwilę przerwał i poprosił do nas swe córki, szesnastoletnie bliźniaczki. Pomyślałem, że jeśli każe mi się z nimi ożenić, to nie wytrzymam. Z czarnymi bliźniaczkami? Przy naftowych lampach? Jak je odróżnię? - No i najważniejsza sprawa, Captain! – rzekł z pewnym namaszczeniem. - Ty pływasz do Francji. - Oo nie wie ,że pływam do USA- pomyślałem. - Masz tam na pewno sporo przyjaciół. Chciałbym, abyś pomógł moim córkom dostać się tam na studia. Oczywiście, będę te studia finansował... - To będzie trochę trudniejsze – odparłem. - Muszę się nad tym zastanowić. I trochę popytać. Generał promieniał. Najwyraźniej był mną zachwycony. Może spodziewał się większych trudności? No – rzekł. - Jeśli mi to wszystko załatwisz, to udowodnisz, że jesteś moim przyjacielem. I wtedy ja też będę twoim przyjacielem. Będziesz mógł handlować w Kongo, czym tylko zapragniesz, a ja cię będę chronił. - Dziękuję, generale – odrzekłem. - Nie wiedział, że jest w tym wszystkim tylko jedna przeszkoda. Na amerykańskim statku, byłoby to niemożliwe, a na dodatek po tym rejsie idę na urlop i nie wiem, kiedy wrócę na ten statek i czy w ogóle wrócę na niego ... A poza tym pływałem do ameryki, a nie do Francji. Mogłem mu więc obiecać wszystko… - Pozostaje mieć więc nadzieję – pomyślałem w głębi ducha, że do tego czasu ktoś cię, przyjacielu, odstrzeli... Rozstaliśmy się w przyjaźni. Byłem tak ucieszony, że stąd umykam, że nawet poprosiłem gospodarza o numer telefonu. - A po co? - Jak to po co? Będę do ciebie dzwonił! Opowiadał, co już ci kupiłem! Generał poprosił służbę o nowy aparat telefoniczny, ale nie dało się go uruchomić. Najwyraźniej wszystkich fachowców miał takich, jak ten elektryk. Zjadłem resztkę kurczaka, albo nie wiem czego, bo ciemno było, popiłem piwem, po czym poprosiłem o zawiezienie na statek. Okazało się, że owe prywatne auto, którego właściciel grzecznościowo nas tu podwiózł, generał kazał przytrzymać do końca naszej biesiady, a może na zawsze. I teraz to ono zawiozło mnie pod statek. Naturalnie, w towarzystwie żołnierzy. Po drodze straszliwe myśli latały mi po głowie. Ten pieprzony generał! Przecież on może w każdej chwili mnie rozwalić! Albo zamknąć w mamrze! I włos mu za to z głowy nie spadnie! A jeśli tu kiedyś zawinę bez prezentów? A on jeszcze będzie na obecnej posadzie? Wówczas – żegnaj życie! O, do diabła z tą Afryką! Trzeba jak najszybciej stąd wyjechać i nigdy nie wrócić! Następnego dnia rano, tuż przed wyjściem w morze, nagle znowu zakotłowało się na kei. Wyjrzałem przez bulaj – aż gęsto od wojska! -Cholera czy aresztują?- pomyślałem. Po chwili wachtowy przyprowadził mi do kabiny generała ze świtą. - Jak się masz, Captain! Przyjechałem cię pożegnać! Przy okazji przywiozłem dane mojego silnika do Jeepa... Udałem radość. Zapewniłem, że nie omieszkam dobrze się wywiązać z zakupu. Na pewno będzie zadowolony. Sztuczny uśmiech nie schodził mi z ust. - No to do szybkiego zobaczenia – powiedział, ściskając mi dłoń. Kiedy wyszedł, kilku jego oficerów wręczyło mi kartki ze spisem ich prywatnych życzeń zakupowych, były wśród nich nawet jajka, sery i różne inne wiktuały. Miałem dość Konga. Wręcz nie mogłem doczekać się wyjścia „Camellii” w morze. Ale czekała mnie jeszcze Kongo River. Czy tam też będą sięgały długie, czarne łapki generała? Jednak reszta przeszła już spokojnie. Opuściliśmy rzekę i nareszcie statek znalazł się na pełnym morzu, w drodze do nigeryjskiego Sapele. Poczułem się szczęśliwy. Włączyłem radio i wywołałem kapitana „Pandy”. - Witam kapitanie! Żywiłem pańskie dzieci w Matadi! – huknąłem w słuchawkę. - O Kurwa! –zaklął szpetnie kapitan - To już wszyscy wiedzą! Nawet moja żona w Częstochowie! Potem pogadaliśmy jak starzy marynarze, o polskich dzieciach w Afryce. Na szczęście nigdy więcej nie popłynąłem do Matadi, a zamówienie generała przekazałem z „uśmiechem” - gdy zmustrowywałem w Houston- mojemu niemieckiemu zmiennikowi… A niech się martwi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz