wtorek, 4 stycznia 2022

CIGACICE

CIGACICE Płyniemy dalej do Cigacic. Dwadzieścia cztery lata temu witał nas w Cigacicach jedynie sołtys Józef Gałązka. Przyniósł buteleczkę wina własnej roboty i pogadaliśmy. Teraz Józef Gałązka oddał sołtysostwo swojej żonie, ale ciągle jest aktywny. Nasze flisowanie przyniosło jednak efekty, a zaczęło się właśnie od sołtysa Józka i burmistrza Sulechowa Tadeusza Szulawskiego. Burmistrz był kiedyś marynarzem i serce ciągnęło go do wody. To on i jego grupa wodniaków najpierw zorganizowała Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe w Cigacicach, potem kupiła motorówki i zaczęła szkolić wodniaków. Gdy przypływał Flis, odbywały się tam huczne Dni Odry. Sponsorzy rozdawali jakieś makarony, na ogniu pieczono dzika, a na scenie córka sołtysa tańczyła taniec brzucha. Na koniec imprezy, po raz pierwszy w historii miasteczka, wystrzeliły w niebo fajerwerki. Efektowniejsze, niż w Szczecinie – stwierdził autorytatywnie sołtys Gałązka. Potem tak się tam wszystko rozkręciło, że przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Powstały kluby motorowodniaków, marina, a na koniec nowe nabrzeże, które do szczęśliwego finału doprowadził kolejny burmistrz Sulechowa Edward Odważny, wielki orędownik turystyki na Odrze, którego wspomagała rzesza wodniaków. Burmistrz Odważny naprawdę jest odważny! Jak zauważyliśmy, tutejsi ludzie potrzebowali nie tylko rozrywki. Rozpierała ich chęć pożytecznego działania. Spontanicznie przyłączali się do nas, aby wspólnie wcielać w życie własne pomysły. Na przykład, poprosił nas o pomoc ksiądz ze wsi (Klępska), leżącej niedaleko Cigacic. Miał pomysł, ale brakowało mu pomocników. Oto przygotował inscenizację, która miała upamiętnić przymusową repatriację półtorej setki mieszkańców wsi, luteran, do Australii, co miało miejsce 170 lat wcześniej. Ksiądz przebrał się za Pastora, a cała wieś za luteran. Stroje, bagaże mieli jak ich emigrujący przodkowie. Odprawili mszę świętą, a potem ruszyli wozami do portu w Cigacicach, skąd kiedyś ich przodkowie wyemigrowali najpierw do Hamburga i dalej do Australii. Można powiedzieć – poszli na całość. Zmienili nawet nazwy okolicznych wsi na przydrożnych tablicach, a podobnych działań było znacznie więcej. Wszystko po to, aby uzyskać efekt maksymalnego realizmu. Nakręcali film i chcieli, aby plenery wypadły autentycznie. Wszystko miało wyglądać, jak prawie dwieście lat temu. Z czego, nawiasem, wynikła potem afera, ponieważ niektórzy z mieszkańców owych pozmienianych wsi, nie mieli pojęcia, co się święci i poszli do burmistrza z protestami... A do czego im była potrzebna nasza pomoc? Otóż posiadaliśmy statek, którym mieli popłynąć do Australii ich emigranci! Kiedy więc emigranci przybyli do Cigacic i wsiedli już na ów statek, musieliśmy go przechrzcić na Prince George. Mnie przypadła rola niemieckiego kapitana, który witał emigrantów po niemiecku i sprawdzał ich oryginalne paszporty. Następnie Prince George ruszył na Odrę, naturalnie żegnany przez tłumy. Zrobiliśmy rundkę i wrócili na nabrzeże, które tymczasem zyskało wielką tablicę z nazwą Hamburg, wywieszoną na magazynie. W 2009 roku odpływaliśmy z niby Hamburga, statkiem który przemianowaliśmy na The Catherine…, albowiem tak w rzeczywistości nazywał się jeden ze statków, które przewoziły emigrantów i znowu wypłynęliśmy na Odrę, tym razem do...Australii. Pastor czytał wielgachną Biblię, zaś ja gawędziłem po angielsku, ponieważ teraz taka właśnie bandera zawisła tymczasem na rufie. Co najciekawsze, w tej oryginalnej inscenizacji uczestniczyli prawdziwi potomkowie prawdziwych emigrantów sprzed prawie dwustu lat, którzy na tę okoliczność przybyli specjalnie aż z dalekiej Australii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz