wtorek, 19 lipca 2011

I am Johnson

I am Johnson Zamustrowałem jako asystent na s/s “Poznań II”. - Zamelduj się do Johnsona - powiedział trapowy. - A kto to jest? - spytałem. - Chief z pokładu, nie może się ciebie doczekać. Zapukałem zatem do kabiny Chiefa. - Dzień dobry, panie Chiefie, zamustrowałem jako pański
asystent... - A, jesteś gagatku - powiedział mały, gruby brodacz. Potem stanął przy mnie - a sięgał mi pod pachę - i silnie się naprężając, donośnie pierdnął. - Śmierdzi co? – zapytał, rechocąc ze śmiechu. - Ano śmierdzi – odrzekłem zdumiony. Jak się potem okazało, był to jeden z najlepszych kawałów Chiefa, którego nazywano Johnson. Podobno wykrył kiedyś na statku aferę szpiegowską, a jej hasłem rozpoznawczym była odzywka I am Johnson. Afera zakończyła się rehabilitacją dwóch marynarzy, którzy zresztą odsiedzieli po dwa lata. A Johnson z awansu i bez dyplomu został Chiefem. Po pierwszej morskiej wachcie, Johnson zaprosił mnie do swojej kabiny. - As, masz flaszkę? - Mam. - To przynieś, wypijemy na zapoznanie. Wypiłem potem kieliszek, bo resztę wlał w swój bebech Johnson. No i dobrze, rzekłem sobie, nie wypada mi przecież pić z Chiefem. Jakież było moje zdziwienie, gdy Kapitan na mostku stwierdził: - Słyszałem, panie As, że pan pije! Zamurowało mnie. Nic nie odpowiedziałem, bo co tu mówić? Ale postanowiłem się Johnsonowi odwdzięczyć. Z czasem poznawałem go coraz lepiej. - Panie As, ile jest 6 razy 9? - krzyczał z nawigacyjnej. - Trzydzieści, panie Chiefie! – odwrzasnąłem, myśląc że mnie ładuje. Zapanowała chwilowa cisza - chyba liczył słupki - a potem krzyk: - Panie As, co mnie pan ładujesz! - Aha, to ty taki jesteś zdolny – pomyślałem – już ja cię
upilnuję... Na naszym starym parowcu trzeba było wdrapywać się na najwyższy pokład pelengowy, żeby złapać namiary na kompasie magnetycznym do pozycji nawigacyjnej. Zauważyłem, że mój Chief, schodząc z pelengowego, usilnie powtarzał pod nosem trzy namiary, żeby ich nie zapomnieć. Za którymś razem, gdy leciał zdyszany z góry i szeptał, złapałem go za rękaw i powiedziałem: - Panie Chiefie, statek z prawej. - Panie As, kurwa, nie widzisz pan, że łapię namiary? Następnie znowu popędził na pelengowy. A ja tę wypróbowaną metodę stosowałem później wiele razy, niezmiennie z tym samym efektem. Jednak pewnego razu Johnson zadziwił mnie całkowicie. - Panie Chiefie, niech pan sprawdzi pozycję Asa, coś mi się tu nie zgadza z radarową - stwierdził Kapitan. Jak zawsze, Chief wdrapał się na pelengowy. Potem przez cały czas szeptał namiary, aby w końcu dopaść mapy i zapisać cztery dane. - Niewiarygodne – pomyślałem zdumiony, zerkając z boku, jak Johnson wykreśla pozycję - czyżby nagłe olśnienie? Tymczasem Johnson szczęknął cztery razy ekierkami, po czym krzyknął do Starego: - Ma pan rację, panie Kapitanie, pozycja jest dokładnie tam, gdzie pańska z radaru. - Widzi pan, panie As? - powiedział Stary z satysfakcją. - Widzę - odpowiedziałem z głupawym uśmiechem. Przyglądając się namiarom, już wiedziałem co jest grane. Nagle Kapitan wziął ekierki i zaczął wykreślać namiary Chiefa. - Co mi tu pan, kurwa, wykreślił, panie Chiefie? Przecież ta pozycja wychodzi na lądzie! Johnson mamrotał niewyraźnie, że coś widocznie mu się pochrzaniło, a ja – szeroko uśmiechnięty - już leciałem robić nowe namiary. W kolejnym rejsie robiliśmy kółka na redzie Gdyni, kompensując dewiację kompasu magnetycznego. Było już ciemno, gdy zszedł dewiator. Na mostku pojawił się zalany Kapitan, w ciemnych, słonecznych okularach na nosie. Oparł się o bulaj i wydał komendę: - Tak trzymać, cała naprzód! Sternik odpowiedział i zaczęliśmy jechać prosto na falochron. Po pewnym czasie Chief zorientował się w sytuacji i przyleciał do mnie: - Panie As, niech pan coś zrobi! - Dlaczego ja? Ja tu jestem tylko asystentem! Ale na pewno będę trzymał się skrzydła mostku, gdy już hukniemy w ten falochron! Chief bał się Starego, więc latał po mostku jak oparzony. Nie chcąc go drażnić, podpowiadał, że może by tak zmienić kurs. - Ni chuja! Tak trzymać, cała naprzód! – darł się Kapitan na całe gardło. Sternik zaczął się niecierpliwić, bo mimo ciemności widać było szybko zbliżający się falochron. Nagle Chief podjął dramatyczną decyzję, dopadł do jednego z dwóch stojących telegrafów i dał stop maszyna. Stary odwrócił się i spytał: - Kto, kurwa, dał stop? - Ja, panie Kapitanie - odpowiedział Johnson – wydawało mi się, że pan powiedział stop... - Ni chuja! Cała naprzód! - ryknął znowu Stary i przesunął rączkę drugiego telegrafu na całą naprzód. Chief znowu zaczął biegać po mostku, jakby miał sraczkę.
W końcu nie wytrzymał, dopadł pierwszego telegrafu i dał całą wstecz. - Co to jest? Co tu się dzieje? – wrzasnął Kapitan. - Cała wstecz, panie Kapitanie - stwierdził Chief. - Ni chuja, ma być cała naprzód! - krzyknął „Stary”, przestawiając rączkę drugiego telegrafu. - A wała, cała wstecz! – wrzasnął zdeterminowany Chief. W chwilę później ujrzałem dziwny widok. Kapitan mocował się z Johnsonem, a każdy z nich usiłował, zapanować nad rączką swojego telegrafu. Wtedy z Maszyny odebrałem telefon: - Co tam się dzieje? Jak mamy jechać, do cholery? - Dawajcie całą wstecz – rzekłem spokojnie. A potem dopadłem sternika i poleciłem mu ster prawo na burtę. Statek kręcił tuż przed falochronem w prawo, a moi dzielni dowódcy nadal szarpali się z telegrafami. Kiedy wreszcie wykręciliśmy, zadzwoniłem do maszyny, że już wszystko OK. Potem jechaliśmy prawidłowo w morze, a kiedy Johnson kapnął się, że kierunek jest dobry, odpuścił Staremu i telegraf został na całej naprzód. Stary, zadowolony ze zwycięstwa, ryknął triumfalnie: - Tak trzymać! Potem pojechaliśmy do Finlandii. A tam fiński pilot, gdy tylko znalazł się na pokładzie, natychmiast gdzieś zniknął. Jechaliśmy więc sami z Johnsonem między skałami, nie mając dobrej mapy i praktycznie nie znając trasy. Okazało się, że pilot w mozolnej drodze na mostek został wciągnięty do kabiny Starego. Johnson później dzwonił tam wiele razy i prosił, żeby pilot przyszedł na mostek. W końcu odniosło to skutek, bo kapitan z pilotem doczłapali się do nas. Byli jednak w stanie wskazującym na spożycie. Mimo tego, pilot przejął prowadzenie statku; ja kontrolowałem pozycję.
Ale mapa się skończyła i już nic nie było wiadomo. Stanąłem więc na skrzydle z lornetką. Nagle tuż przed dziobem wyskoczyły z wody skały. Dopadłem Johnsona i pokazałem mu, co nas czeka. - Skały! Skały! – wrzasnął Johnson do pilota ostrzegawczo. - O key, o key, no problem - odpowiedział z flegmą pilot i wolno podniósł lornetkę do oczu. Nagle ryknął, jakby go ktoś oblał gorącą wodą: - Skały! Prawo na burtę! Przeszliśmy obok tych skał ledwo, ledwo. Niemal je musnęliśmy. Pilot ze Starym natychmiast wytrzeźwieli. I takie to były początki mojej kariery oficerskiej w tamtych czasach.
Niekiedy dziwiłem się, że statki jeszcze pływają, a niektórzy kapitanowie, ciągle pijani, nie mieli w życiu żadnej awarii.

2 komentarze:

  1. Witam Kapitana!
    Włodku, świetne opowiadanie. Przypomniałeś mi moją młodość i marynarskie życie tamtych lat.
    Dwa nastepne kawałki też dobre. Co ja mówię!Bardzo dobre. Tak trzymać.
    Pozdrawiam,
    Bruno S.

    OdpowiedzUsuń
  2. W życiu marynarza a zwałszcza oficera nawigatora różnie bywało. Świetne opowiadanie, z życia wzięte!

    OdpowiedzUsuń